Drugi etap przewidziany jest na 6.30-7 godzin marszu oraz przewyższenie pozytywne 780 m i negatywne 917 m. Miejscem docelowym jest schronisko Carrozzu znajdujące się na wysokości 1270 m.
Podczas tego etapu szykuję się na przejście trzech przełęczy – Bocca di Pisciaghja, Bocca d’Avartoli i Bocca di L’Innominata.
Również podczas tego drugiego etapu po raz drugi już będę świadkiem interwencji helikoptera ratowników. Dzień wcześniej gdy bylem już po rozłożeniu namiotu koło schroniska Ortu di u Piobbu wylądował helikopter – okazało się, że w okolicach Bonifatu zgubiła się jedna uczestniczka grupy wędrowników (najprawdopodobniej nie idącej szlakiem GR20). Nie miałem później wiadomości jak skończyły się poszukiwania.
Podczas tego etapu helikopter przyleciał w okolice przełęczy Bocca di L’Innominata – ale o tym w dalszej części wpisu.
Budzę się o godzinie 4.30. Pierwsze prawdziwe śniadanie na szlaku GR20 zabierze mi trochę czasu i po spakowaniu się rozpoczynam marsz o godzinie 6.20.
Tablica znajdująca się przy początku drugiego etapu – kierunek południe.
Widok na schronisko Ortu di u Piobbu.
Pierwsze podejście na 1627 metrów i zejście około 200 m w stronę owczarni Mandriaccia (1460 m).
Podejście po szlaku w stronę źródła Leccia Rossa i następnie szlak pokrywa się kamieniami…
…aż do momentu, gdy moim oczom ukazuje się przełęcz Bocca di Pisciaghja (1940 m).
Widok z Bocca di Pisciaghja w kierunku północy. Widok na Capu Gianonne, Capu a u Dente oraz Punta Pisciaghja po lewej stronie (szczyt o tej samej nazwie, co przełęcz). Znajduję się na północnym zboczu szczytu Capu Landruncellu (2145 m) i po przejściu przez przełęcz przechodzę na zbocze południowe…
…aby ujrzeć taki widok – masyw Monte Cintu (ze swoim szczytem – w tle po samej lewej), Punta Minuta (2556 m), Paglia Orba (2525 m) oraz Capu Tafunatu (2335 m).
Kierunek – przełęcz Bocca d’Avartoli (1898 m). Zaczynają się przejścia, które wymagają pewnej stopy i niezachwianej równowagi.
Kierunek Bocca di L’Innominata. Szlak cały czas wymaga skupienia, kijki przymocowuje do plecaka i ruszam do przodu. Schodząc w stronę przełęczy słyszę za sobą kroki i dochodzę do wniosku, ze znajduje się za mną grupka, która ma szybsze tempo. Szlak jest wąski, wiec kontynuuje trasę i w trudnych miejscach podpieram się dłońmi, bo zejścia są strome. Jeden z wędrowców rozpędzony swym tempem wbija kijki tuż za moimi podparciami, mówię, żeby poczekał chwile i go przepuszczę, co robię po kilku krokach. Jego koledzy są dalej za mną. Dochodzę spokojnie do przełęczy, widzę dwóch chłopaków, którzy siedzą przy niej, a trzeci schodzi za nami. Nagle słyszymy huk, chłopcy się odwracają, krzyczą do kolegi…zero odzewu. Szybko wstają i sprintem podbiegają około 100 metrów. Po kilku minutach jeden z nich zbiega i pyta się mnie czy wiem jak daleko jest do schroniska, wg przewodnika około półtorej godziny, ale informuje go, że jest to dość strome zejście po kamieniach (640 m w dół). Pytam się czy wszystko ok z kolegą, słyszę, że nie wiedzą dokładnie. Zostawiam plecak i kieruje się w górę sprawdzić czy to coś groźnego. Chłopak jest w lekkim szoku, okazało się, że stracił równowagę i przeciążony plecakiem poleciał fikołkiem do przodu. Mówię mu, że miał dużo szczęścia, że głowie nic się nie stało. Patrzę na nogi – krwiak na rzepce i na zewnętrznej powierzchni stawu kolanowego oraz w okolicach górnej części kości strzałkowej. Druga noga bez obrażeń, ale w ciągłym skurczu mięśnia czworogłowego. Krótkie badanie – palpacja, bierna mobilizacja stawu, próba skurczu mięśnia czworogłowego poturbowanej kończyny – złamania nie ma, myślę o skręceniu stawu kolanowego wraz ze stłuczeniem. Koledzy zajmują się opatrunkiem i dwóch z nich decyduje się na szybkie zejście do schroniska i wezwanie pomocy, dwóch pozostałych zostaje z chłopakiem. Ja kontynuuję zejście i już przy schronisku słyszę odgłos helikoptera. Po dojściu do schroniska dowiem się od jednego z chłopaków, że ich kolega został przewieziony do szpitala w Calvi ze zdiagnozowanym skręceniem stawu kolanowego.
Zejście w kierunku schroniska.
Widok w stronę Punta di Spasimata oraz Capu a u Carrozzu.
Tych kamieni miałem szczerze dosyć podczas zejścia do schroniska.
Po dojściu do schroniska wybieram miejsce na namiot, na początku znajduje jedno zaciemnione, ale jest tam pełno mrówek. Ostatecznie zmieniam i instaluje namiot obok francusko-angielskiej pary, z którą minąłem się na pierwszym etapie. Do tej pory miałem wątpliwości od kogo pochodziło chrapanie przed startem na szlak (o czym pisałem w poprzednim wpisie), niebawem miałem się przekonać, ze źródłem hałasów był sympatyczny kolega z Anglii.
Flaga Korsyki oraz szczyt Capu Micciciagniu (1602 m).
Prawie, jak w restauracji :-). Jeden z napisów bardzo mi się spodobał – „Teoria jest wtedy kiedy wszystko wiemy, ale nic nie działa. Praktyka jest wtedy, kiedy wszystko działa, ale nikt nie wie dlaczego. Nam udały się te dwie rzeczy – tu nic nie działa i nikt nie wie dlaczego… „
Widok na miejsce mojego namiotu (żółty namiot sympatycznej pary francusko-angielskiej) oraz na szczyt Punta di Spasimata (1863 m).
Popołudniu i wieczorem odpoczynek, posiłek w schronisku oraz dyskusje z paroma osobami, z którymi będę dzielił jeszcze kilka etapów (para mieszkająca część roku na Korsyce, ojciec z synem z okolic granicy francusko-szwajcarsiej oraz cztery osoby w wieku około 50 lat z okolic Lyonu i Grenoble) i z którymi również się rozdzielę podczas szlaku. Znajomości szlaku GR20 zaczynają się nawiązywać :-).
Przed pójściem spać wracam jeszcze raz pod prysznic i serwuję moim obolałym mięśniom i stawom kończyn dolnych okład z lodowatej wody. Zasypiam prawie bez problemu…prawie, ponieważ na początku słyszę odgłos chrapania, okazuje się, że dziewczyna chłopaka zna dobry sposób i uderzając go silnie w plecy (lub klatkę piersiową) ucisza go na jakiś czas.
Jutro trzeci etap szlaku.
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…
Podobne